Długo zbierałam się do tego postu. Napisanie go wymagało ode mnie przeczytania kilku książek, które zakupiłam jakiś czas temu i co chwilę dochodziły nowe pozycje. Robiłam trochę notatek ale czasami musiałam wracać do niektórych rozdziałów, które zawierały ciekawe i ważne dla mnie treści.
Mowa o książkach, które mają pomóc nam nakreślić swój styl, zrobić porządki w szafie, głowie i portfelu. Moja biblioteczka zawierała ich dosyć sporo. Prawie wszystkie kupiłam na jesieni zeszłego roku ale kilka już miałam w swoich zasobach wcześniej, jak np. Francuski szyk czy Księga stylu Coco Chanel.
Co tak naprawdę przeczytałam? Dlaczego i jaki był tego efekt?
Na liście moich pozycji znalazły się:
Na pierwszy ogień poszedł "Elementarz stylu" Kasi Tusk. Najdłużej przeze mnie wyczekiwana książka. Blog "Make Life Easier" był pierwszym i jedynym blogiem o stylu, który obserwowałam do jesieni zeszłego roku czyli do czasu kiedy wznowiłam pisanie mojego bloga i założenia konta na Instagramie, gdzie znalazłam wiele innych ciekawych profili z blogami (wszystkie są na głównej stronie mojego bloga w zakładce o obserwowanych blogach po prawej stronie postów).
Wracając do tematu, książka była dokładnie taka jakiej oczekiwałam. Nie zawiodłam się i to był pierwszy etap "prania mozgu". Moją recenzję możecie znaleźć tutaj.
Zaczęły się pierwsze porządki. I myślałam, że już wiem co robię, że wiem czego szukam.
Zrobiłam listę brakujących "must have" według tego co polecała Kasia. Myślałam, że to już. Że to wszystko. Gotowe. Yeeeeeeeeees!
Niestety albo "stety" nie....
Trochę na ślepo dałam się zaczarować stylem Kasi, który zresztą uwielbiam, ale wiem, że jest kilka jednak rzeczy mi nie do końca mi odpowiadają i nie czuję się w nich dobrze. Albo kolorystyka czy fasony. Moje zakupy musiały poczekać. Zaczęłam czytać kolejną książkę.
Tym razem "Love style life" słynnej francuskiej blogerki Garance Dore. Tym razem po polsku. Chciałam jeszcze raz przez nią przejść z lepszym rozumieniem. Czytałam ją wcześniej, zanim sięgnęłam po Elementarz ale po angielsku bo pożyczyła mi ją moja znajoma. Jednak czytanie w swoim języku jest o wiele przyjemniejsze ;-).
Świetny dowcip, sposób pisania, lekki język i dużo historii z własnego życia. Opisuje początki swojej modowej drogi, skąd się wziął pomysł na blog i czy popularny francuski szyk to tak naprawdę ten francuski szyk?
Tak, bardzo popularny francuski szyk to też nie do końca moja bajka choć wiele elementów z tego stylu mi się podoba. Z francuskiego szyku czerpię tylko niektóre inspiracje swojego ubioru. Chociaż na innych kobietach bardzo mi się on podoba to do mnie nie pasuje. Moim zdaniem francuski szyk to nie tylko ubiór ale i styl życia.
Garance również nakreśla nam co każda z nas powinna mieć w swojej szafie. Trochę ta lista różni się od listy Kasi. I co więcej moja końcowa lista must have również się nieco różni od tych dwóch zestawień. Ale o tym później.
Takim to sposobem prawie równolegle przeczytałam "Francuski szyk!" i upewniłam się, że to co na innych świetnie wygląda nie koniecznie pasuje do mnie. Wiele polecanych elementów garderoby po prostu mi się nie podoba.
Następna w ręce była książka innej polskiej blogerki "Slow fashion". Joanna Glogaza prowadzi bloga o modzie slow "Style digger" jeszcze dłużej niż Kasia Tusk "Make Life Easier". Kiedyś był to blog jak wszystkie inne czyli stylizacje z linkami do sklepów czy artykuły sponsorowane. Ale po paru latach Asia zmieniła nieco tematykę i po rewolucji w swojej szafie i głowie zaczęła pisać o modzie slow czyli nie ilość a jakość i umiejętność tworzenia stylizacji z nielelkiej ilości dobrych jakościowo ubrań, takich, które my sami lubimy a nie musimy kupować bo tak nam dyktuje moda.
Książka jest bardzo treściwa, że tak dziwnie ujmę ;-) to znaczy mało zdjęć ale bardzo dużo ciekawych i mądrych tekstów. Asia opisuje początki swojego bloga i moment przemiany. Jej opinię na temat narzucanych nam trendów czy właśnie list must have każdej z nas.
I chyba tak naprawdę ta książka uświadomiła mi czego oczekuję od swojego wyglądu, zawartości szafy i mody. Dlaczego? Przekonałam się na własnej skórze, że chociaż na początku mojej rewolucji w garderobie planowałam kupić sobie beżowy trencz. Ba! I nawet kilka przymierzałam i nawet zamówiłam....ale i tak oddałam, to ten element do mnie nie pasuje i nie czuję się w nim dobrze. Choć bardzo dobrze wygląda na innych ja siebie w nim nie polubiłam. Ale przecież jest tyle innych fajnych okryć wierzchnich że akurat to wcale nie musi gościć w mojej szafie:-)
Lubię moje ubrania i nie mam chęci się ich pozbyć oraz raczej nie przejdę na metodę Asi , która ma na prawdę niewiele ubrań ale świetnie je ze sobą łączy. Podziwiam ją za to, że potrafi ograniczyć się do minimum. Ja takiej zdolności nie mam a po drugie lubię mieć duży wybór ;-) Jednak ta książka nauczyła mnie, że w ubraniach mamy czuć się dobrze a nie tylko modnie.
Po drodze jeszcze byla "Bądź chic". Powiem Wam, że jest to bardzo ciekawa pozycja bo nie tylko wskazuje nam drogę ku lepszemu stylowi (co akurat było drugorzędną właściwością tej książki) ale ma dużo bardzo wartościowej treści a propos ikon mody, pokazuje różne modele ubrań i ich cechy, charakterystykę wykonania oraz skąd się wzięły w modzie. Bardzo fajnie skrótowo opisane to co każda z nas wiedzieć powinna o ubiorze.
Byla jeszcze "Szefowa swojej szafy" ale książka ta powielała wszystko to co już czytałam, wiec nie wniosła nic nowego i ciekawego do mojej własnej modowej rewolucji ;-)
Po przeczytaniu wszystkich tych książek nastąpiło kilka rzeczy. Po pierwsze moja garderoba się odchudziła. Dwukrotnie. Dlaczego? Bo robiłam gruntowne porządki najpierw po przeczytaniu Elementarza, i wtedy to myślałam, że praca nad sobą już zakończona. Myliłam się. I druga faza sprzątania nastąpiła po Slow Fashion. Pierwszym razem pozbyłam się rzeczy, w których długo nie chodziłam a drugim razem rzeczy, które nie do końca mi się podobały czy pasowały do mnie lub były trudne w stylizacjach.
Bilans wyszedł bardzo pozytywnie :) I nie, wcale nie mówię, że nagle moja szafa opustoszała ale zrobiło się w niej bardziej wyraziście. I sprzedając wszystkie te wyrzucone z szafy rzeczy zrobiłam na aukcjach internetowych prawie 1000zł!
Rozpoczęła się dla mnie na nowo całkiem ciekawa droga. Widząc nareszcie co mam w szafie o wiele łatwiej jest mi podjąć decyzję co do ubioru na co dzień. Postanowiłam regularnie raz w miesiącu robić remanent. I to nie oznacza, że co miesiąc będę wyrzucać stos ubrań ale po prostu chcę się upewniać, że to co mam jest ok. Sama się łapałam na tym, że robiąc zdjęcia do stylizacji na Instagramie na ogół wybierałam te same elementy co dla mnie znaczyło, że niechętnie sięgam po inne i leżą tam już długo bezużytecznie.
Dziś z większym zastaniwieniem robię zakupy i nie kupuję pierwszej lepszej rzeczy, która wpadnie mi w oko. Daję sobie czas na szukanie i przerobienie (czytaj: sprawdzenie) wszystkich dostępnych opcji. Ubiór ma być dla mnie i to ja mam się z nim i w nim dobrze czuć. To co mi się podoba nie znaczy , że ma się podobać wszystkim i odwrotnie. Stworzyłam swoją własną listę MUST HAVE czyli to co u mnie jest niezbędne w szafie do stylizacji. Będzie to początek nowego cyklu na blogu czyli moje niezbędniki w garderobie.
Jest wiele rzeczy, które ubóstwiam na innych kobietach ale sama bym tego nie założyła. Ważne, żeby odnaleźć siebie a nie kopię kogoś innego.....